O nowelizacji kodeksu pracy
23. posiedzenie Senatu - 6, 7, 8 sierpnia 2002
Kiedy nowelizujemy kodeks pracy, niezwykle ważną ustawę, warto zapytać, po co - zauważa senator Romaszewski. Ratio legis nie jest jednoznaczne. Nowelizacja ma stanowić panaceum na problemy związane z bezrobociem. Odbyło się w Senacie sympozjum poświęcone zagadnieniom kodeksu pracy i wszyscy naukowcy, którzy brali w nim udział, byli jednego zdania: wpływ ustawy na stan bezrobocia w Polsce jest żaden. Pracownikom ta nowelizacja nie daje nic, ewentualnie może coś dawać pracodawcom.
Co właściwie należałoby zmienić w kodeksie, który powstał w 1974 roku? - pyta senator i dodaje: zmian wprowadzono już wiele. Może należałoby inaczej spojrzeć na stosunki pracy?
Rzeczą, która wymaga zmiany jest przede wszystkim rozróżnienie małych i dużych przedsiębiorstw. Małe przedsiębiorstwa są to przedsiębiorstwa do dziesięciu, maksimum dwudziestu osób, w których kontakty mają charakter interpersonalny i nie należy ich normować kodeksem. Przepisy mogłyby być inne - twierdzi senator - bardziej skondensowane. Byłoby to dużo korzystniejsze, ponieważ kodeks w małych przedsiębiorstwach nie funkcjonuje. To jest chyba jedyna racja, która uzasadnia nowelizację. Senator nie jest przekonany, czy ta racja jest realizowana przez nowelizację. Przeciwnie - sądzi, że pomysł małego przedsiębiorstwa, które nie może sobie poradzić z biurokratyzacją przepisów, jest rozciągany na duże firmy i działa na szkodę pracowników, nie zmieniając nic albo bardzo niewiele w układzie: mały przedsiębiorca - biurokracja państwowa czy samorządowa.
Największym nieporozumieniem ustawy jest jednak według senatora zawieszenie art. 251. Oznacza to przedłużanie w nieskończoność umów na czas określony, które może trwać ad infinitum. Jeśli nie wstąpimy do Unii, to właściwie już na zawsze mogą być umowy na czas określony.
Czy zdajemy sobie sprawę z konsekwencji rynkowych? Osoba, która ma umowę na czas określony, nie dostanie kredytu, nie będzie miała możliwości ubiegania się o mieszkanie, zakup samochodu, zakup wyposażenia mieszkania. To jest kopanie dołków pod naszym niezwykle płytkim rynkiem. Co robią obywatele? Wymyślili, że będą zakładali własne przedsiębiorstwa - jednoosobowe. Zamyka się im teraz tę drogę. Gdzie mają się podziać? Komu będą sprzedawane produkty wytworzone na lepszych warunkach, dogodniejszych dla pracodawców? Za chwilę pracodawcy nie będą mieli gdzie swojej produkcji sprzedać. Koniunktura na Zachodzie nie ożywia się, kursy stoją w miejscu, oprocentowanie jest takie, jakie było. A my ograniczymy jeszcze rynek wewnętrzny. Przecież to jest absurd! - konkluduje senator i pyta, czy to było rozważane w liczbach, czy były takie oceny?
Druga kwestia - zdaniem senatora Romaszewskiego - dotyczy płacy realnej.
Wiele działań bezpośrednio i pośrednio godzi w płacę realną. Jedynym rzeczywistym skutkiem będzie obniżenie płacy realnej, a jest ona już bardzo niewysoka. Dwanaście lat transformacji, biorąc pod uwagę stratyfikację społeczeństwa i poszerzenie sfery ubóstwa, dało "imponujące" rezultaty. W 2001 roku 9,5% osób - to jest prawie co dziesiąty Polak - żyło poniżej minimum egzystencji. A co to jest minimum egzystencji? 338 zł w gospodarstwie jednoosobowym i 913 zł w gospodarstwie dwa plus dwa, czyli dwoje dorosłych i dwoje dzieci. Od lat systematycznie wzrasta liczba osób znajdujących się poniżej tak zwanej relatywnej sfery ubóstwa. Obecnie 57% żyje poniżej minimum socjalnego określanego na podstawie koszyka cen. To są "osiągnięcia".
Mówiono: po pierwsze gospodarka - przypomina senator. Nie ma czegoś takiego jak gospodarka. Istnieje problem społeczno-gospodarczy. Odrywanie tych rzeczy od siebie jest niedopuszczalne. Bo czym to się kończy? Kończy się tym, że ludzie zaczynają wychodzić na ulice. Już się tego dorobiliśmy. Musimy sobie zdawać sprawę, że możemy prawa ludzi ograniczyć, bo papier jest cierpliwy i można na nim wszystko wypisać, można rzeszę pracowników doprowadzić do stanu, który Engels opisał w "Położeniu klasy robotniczej w Anglii". Można, ale wiemy, jak się to skończy.
Kiedy mówimy o walce z bezrobociem, ciągle unikamy jednego rozwiązania. Nie wiadomo, dlaczego go tak unikamy, bo przynosi rezultaty. Jest to ograniczenie czasu pracy, podzielenie się pracą. We Francji ograniczono czas pracy i dało to rezultaty. Może nie tak fantastyczne, jak oczekiwano, ale jednak są. Skrócenie czasu pracy to skłonienie pracodawców, żeby zatrudniali dodatkowych ludzi. My postępujemy odwrotnie - umożliwiamy pracodawcom eksploatację zatrudnionych już pracowników. Jakiż to ma sens?
Senator podnosi jeszcze sprawę obyczajów, złych obyczajów. Okazuje się, że przedsiębiorstwo jest towarem. Pracownicy z tym towarem nie są związani. Towar jest własnością pracodawcy, ale koszty niepowodzeń mają ponosić pracownicy. Zarządy wypłacają sobie nagrody i jednocześnie przeprowadzają zbiorowe zwolnienia. Bo nie opłaca się prowadzić przedsiębiorstwa, które nie przynosi zysków. Jak ma się kształtować porozumienie, kiedy ukształtowaliśmy takie stosunki pracy? - pyta senator i przywołuje casus Stoczni Szczecińskiej.
Coś się stało - zauważa. Wiele słyszeliśmy na temat roszczeniowości pracowniczej. No tak, tylko że już od lat nie słyszałem, żeby ktoś używał słów "chciwość" czy "pazerność". Jeżeli nie będziemy tego piętnowali, to stosunków pracy nigdy nie ukształtujemy.
Więcej o dyskusji nad tym punktem na stronie Senatu RP.
patrz: stenogramy posiedzeń > 23 posiedzenie > ctrl + F > Zbigniew Romaszewski > pkt.1